Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

W Europie państwa tracą na znaczeniu na rzecz regionów. Wpływa to także na piłkę nożną

Kazus reprezentacji Belgii dobrze ilustruje uroki emancypacji mniejszych obszarów na Starym Kontynencie.
.get_the_title().

W serwisie Weszło ukazał się wczoraj wywiad Pawła Paczula z profesorem Jeanem-Michelem de Waele, politologiem będącym jednocześnie ogromnym sympatykiem futbolu. Rozmowa, obok wielu wątków stricte piłkarskich, dotyczyła między innymi bieżących napięć kulturowych rozdzierających od środka kraj francuskojęzycznych Walonów, posługujących się niderlandzkim Flamandów oraz zawieszonej gdzieś pomiędzy, multikulturowej Brukseli. Współczesna Belgia to bowiem swoiste trzy państwa w jednym – nie wspominając już nawet o licznej grupie imigrantów rozrzuconej po całym jej terytorium.

Spostrzeżenia de Waele w wielu miejscach korespondują z tym, o czym pisaliśmy w papierowym wydaniu F5 „La Familia”, czyli problemem postępującej stopniowo regionalizacji Europy (z ostatnich przykładów warto przywołać choćby separatystyczne tendencje w Katalonii czy Padanii).

Jeśli spytałbyś mnie, czy mój kraj za dziesięć lat będzie istniał w takiej formie jak obecna, to wydaje mi się, że nie. Nie spodziewam się jednak, że Belgia się rozpadnie, Flamandom zależy przede wszystkim na większej niezależności, a więc przenoszeniu ciężaru rządzenia z Brukseli na region. Jednak nie jest to jakimś dramatem – Belgowie czują się raczej związani ze swoimi miastami, regionami, niż z państwem. Czujemy się Europejczykami bardziej niż Belgami. Belgijski nacjonalizm praktycznie nie istnieje, ciężko też mówić o patriotyzmie – raczej nikt nie trzyma flagi państwowej w domu, a więc wygląda to zupełnie inaczej niż w większości krajów europejskich, w tym Polsce – mówi de Waele.

Gdzie zdaniem profesora może tkwić problem braku realnych sukcesów złotego pokolenia belgijskich piłkarzy, takich jak Eden Hazard, Kevin De Bruyne, Thibault Courtois czy Romelu Lukaku?

Reprezentacja Belgii jest w pewnym sensie odbiciem jej społeczeństwa. Z Czerwonymi Diabłami może identyfikować się każdy Belg – w kadrze są Courtois, De Bruyne, Alderweireld, Vertonghen, którzy są Flamandami; bracia Hazard, którzy są Walonami, a także Benteke, Lukaku, Dembele, których rodzice byli przybyszami spoza Europy. Jednak wielu z nich, chociaż rozpoczynało swoją karierę w Belgii, bardzo szybko przeniosło się za granicę – przykładowo Hazard w wieku szesnastu lat przeszedł do Lille, Lukaku mając dwadzieścia lat, trafił do Chelsea. Ponieważ wyjechali z kraju w bardzo młodym wieku, nie są zaangażowani w wojnę belgijsko-belgijską, jednak to z kolei tworzy inny problem – Belgia nie jest dla nich najważniejsza, a co za tym idzie, również reprezentacja. Chociaż według wielu zagranicznych dziennikarzy tę złotą generacja piłkarzy stać na finał Euro i mundialu, to ci młodzi ludzie nie chcą umierać za barwy narodowe. Chelsea, Manchester City, są ważniejsze. Sukces klubu jest ważniejszy. Nie stanowią drużyny – tłumaczy profesor.

Czy rzeczywiście to właśnie w dawaniu z siebie 90, a nie 100 proc. zaangażowania, jak w przypadku drużyn gryzących za narodowe barwy trawę, tkwi przyczyna niewykorzystanego w pełni potencjału tych zawodników w kadrze w kluczowych meczach?

Zbliżający się wielkimi krokami Mundial w Rosji, gdzie udało im się trafić na wyjątkowo łatwą grupę (Panama, Tunezja, Anglia), powinien dać ostateczną odpowiedź.

O wpływie regionalnych niesnasek na atmosferę w konkretnych reprezentacjach słyszy się ostatnio coraz częściej – przypomnijmy chociażby kazus Gerarda Pique, obrażanego i wygwizdywanego przez hiszpańskich kibiców za publiczne zachęcanie do udziału w niepodległościowym referendum w Katalonii.

W trwających od wielu już lat ideologicznych i tożsamościowych przepychankach w Belgii tli się jednak być może iskierka nadziei na porozumienie.

Mecze reprezentacji Belgii potrafią zjednoczyć absolutnie wszystkich. Widzę to choćby na swoim uniwersytecie, gdzie na czas meczów kwalifikacyjnych do mistrzostw świata studenci organizowali się, aby oglądać je na dużym ekranie. Dla mnie było to coś nie do pomyślenia, widzieć tyle osób w narodowych, belgijskich barwach, słuchających hymnu w skupieniu, z rękami na sercach. Coś zupełnie niespotykanego! Wszyscy! Walonowie, Flamandowie, dzieci imigrantów, chyba po raz pierwszy odkryliśmy, co to znaczy być dumnymi z bycia Belgami. Dla Walonów jest to ostateczny dowód na to, że jesteśmy jednością, wydają się wręcz mówić – spójrzcie, ta reprezentacja to nasz kraj, jeśli będziemy działać razem, to przyniesie nam sukces! Ja uważam jednak i mówiłem to niejednokrotnie w wywiadach dla francuskojęzycznej prasy, że jeśli jedność Belgii opiera się na młodych chłopakach kopiących piłkę, to Belgia nie istnieje. Zresztą zobacz sam – zaraz po tym, jak Czerwone Diabły zakwalifikowały się na mundial w Brazylii, odbyły się wybory. Kto je wygrał? Nowy Sojusz Flamandzki. Tak więc moim zdaniem, nieco przeceniamy możliwości sportu, tego, co futbol może zrobić. Sukces reprezentacji Belgii nie jest w stanie zmienić sytuacji politycznej Belgii. Ale nie wiem, czy to się nie zmieni w przyszłości – bo oto nowe pokolenie Flamandów ma powód, aby być dumnym z bycia Belgiem. Ci młodzi nie wstydzą się barw narodowych, śpiewają hymn, co ich rodzicom nie mieściło się w głowie. To było kiedyś absolutnie niemożliwe! Jednak czy to zmieni podejście młodych do bycia Belgiem? Zobaczymy – mówi de Waele.

Cały wywiad znajdziecie tutaj.

Tekst: WM
Źródło: weszlo.com

SURPRISE