Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Robią krakowskie rejwy i kwaśne klipy; promują polską muzykę basową. Rozmawiamy z Czeluścią

Chcemy leczyć Polaków z kompleksów i z przekonania, że to, co jest robione tu, jest gorsze – mówi JUTRØ z kolektywu Czeluść. Rozmawiamy z twórcami tej inicjatywy o ich inspiracjach, o specyfice basowych i rejwowych imprez, a także pytamy, jak dzisiaj bawią się młodzi w klubach i czy można wśród nich wyodrębnić nowe subkultury.
.get_the_title().

Czeluść to nazwa, pod którą kryje się jednocześnie duet producencki (JUTRØ i KOSA – ostatnio współpracuje z nimi także SZANOWNY, jako manager), jak i wydawnictwo. Pod szyldem Czeluści organizowane są również imprezy, a nawet festiwal, którego pierwsza edycja odbyła się w tym roku. Chłopaki mieszkają w Krakowie, poznali się 10 lat temu i skupiają wokół siebie utalentowanych producentów oscylujących wokół elektronicznych, basowych brzmień (takich jak m.in. trap, cloud rap czy witch house). Ich znakiem rozpoznawczym są teledyski – często kontrowersyjne (o klipie „PROCH” pisały nawet tabloidy – za sprawą gościnnego występu Moniki Miller, wnuczki byłego przewodniczącego SLD), a łączy je charakterystyczna, narkotyczna estetyka.

Właśnie wydali „WOLUMIN #3”, kolejną edycję składanki, na której usłyszymy utwory najciekawszych polskich bitmejkerów (oraz Karefula – gościa z Wlk. Brytanii).

Rozmawiamy z twórcami Czeluści o ich inspiracjach, specyfice krakowskich imprez, które organizują, a także o tym, jak bawią się młodzi odbiorcy elektroniki i czy można wśród nich wyodrębnić nowe subkultury.

Rafał Krause, F5: Czeluść w ciągu zaledwie dwóch lat, od momentu wydania pierwszej składanki, stała się swojego rodzaju instytucją. Nie tylko organizujecie imprezy, robicie muzykę i skupiacie utalentowanych producentów – macie także własny festiwal. Wszystkie klipy, które sygnujecie swoją marką, łączy charakterystyczna, niepokojąca estetyka, a związani z wami artyści posługują się stylizowanym zapisem ksywek. Język, którym posługujecie się w social media, też wydaje się przemyślanym zabiegiem. W jednym z wywiadów żartowaliście nawet, że stworzyliście własną subkulturę. Czy za tym wszystkim stał jakiś wielki plan, czy wszystko wyszło spontanicznie? Przyświeca wam jakaś większa idea?

JUTRØ: Akurat klipów nie robiliśmy wyłącznie my, ale przy wszystkich teledyskach pracowaliśmy. Ja na przykład większość montowałem, sporej części byłem pomysłodawcą, a przy jednym operatorem kamery, ale pracowaliśmy z różnymi artystami/firmami, a głównie z BeOpen. oraz Michałem Alex Piotrowskim. Ale tak, dążymy do tego, żeby robić wszystko samemu.

I – odpowiadając na drugie pytanie – tak, przyświeca nam większa idea. Chcemy przejmować kolejne pola działania i mamy wyznaczone cele długoterminowe. Z początku oczywiście ich nie mieliśmy, bo jak można snuć plany, kiedy nic się jeszcze nie osiągnęło. Ale tak, jak zaczynaliśmy, wiele decyzji podejmowaliśmy w biegu, a pomysły staraliśmy się realizować na bieżąco. Teraz staramy się przejść tranzycję na strukturę bardziej dojrzałą i, można by powiedzieć, firmową. Rośniemy, mamy coraz większe i bardziej szalone pomysły, i musimy coraz dalej wychodzić w planami w przód.

Jeżeli chodzi o ideologię – jako romantycy oczywiście szukamy w tym wszystkim większego sensu.

Chcemy leczyć Polaków z kompleksów i z przekonania, że to, co jest robione tu, jest gorsze – raczej staramy się przekonać ich, że jest odwrotnie.

Chcemy też wpływać na jakość dostępnych dla ludzi wydarzeń kulturalnych w naszym kraju i mieście (Krakowie). Nie chcemy narzekać, ale różnie to bywa i trzeba coś z tym robić. Może ktoś kiedyś nam zaufa i pozwoli zorganizować sylwestra na Rynku Głównym. Może w 2066 roku (śmiech). To są dla nas rzeczy ważne, one motywują nas do działania.

KOSA: Czeluść jest swego rodzaju schronem dla dusz producentów, którzy wybrali dość trudną i niewygodną ścieżkę kariery, opartą na muzyce basowej. Jest to spowodowane raczkowaniem tego odłamu muzyki u nas w kraju, przez co popyt na tego rodzaju brzmienia w sferze muzyki rozrywkowej, reklamowej czy filmowej jest dość niewielki, a co za tym idzie, ciężko z tego lekko żyć.

Wielkim planem jest docelowe stworzenie multifunkcjonalnej platformy muzyczno-promotorskiej, pozwalającej ruszyć muzykę około basową na dużo wyższy poziom komercyjny, nie uszkadzając oczywiście tym samym jej podziemnej konsystencji i jakości. Jeśli chodzi o język social mediów, to bardzo naturalna sprawa, gdyż w taki sam sposób rozmawiamy ze sobą, siedząc w biurze, pijąc pianki w WARSie czy spacerując po parku.

Autentyczność kontaktu z odbiorcą zostanie zawsze bardziej doceniona aniżeli sztuczna kreacja, nawet na najwyższym, artystycznym poziomie.

Czeluść jest, była i będzie prawdziwą, przyjacielską inicjatywą, której ideą jest łączenie wszystkich odpowiednich osób skupionych na muzyce basowej w jedną, wielką rodzinę.

Jako organizatorzy cyklicznych imprez macie ciągłą styczność z młodą publiką (na waszych wydarzeniach facebookowych pojawia się nawet wzór pozwolenia na udział dla osób nieletnich). Czy można współcześnie wyodrębnić nowe subkultury? A może różnice wśród młodych to tylko kwestia ubioru, a nie idą za tym – jak dawniej – idee światopoglądowe?

JUTRØ: Pewnie od czasów formowania się pierwszych subkultur znalazł się ktoś, kto powiedział, że subkultury to tylko moda i styl ubierania się. Ja z subkulturami mam wiele do czynienia. Nosiłem kiedyś długie włosy i zakładałem glany, grałem w kapelach metalowych, nosiłem też szerokie spodnie i goliłem się na łyso, albo chodziłem w czapeczce z tribalami po nielegalnych rejwach. Ile było w tym ideologii? Nie wiem. Czy to ma aż takie wielkie znaczenie? Dla mnie subkultury to świetna sprawa. Zazwyczaj wiążą się z jakąś ideologią. Często jest ona spłycana, ale nie bagatelizował bym tego, bo byłoby to w stosunku do młodych ludzi nie fair. Jeśli to jest dla kogoś ważne, to stanowi to wartość samą w sobie.

Na pewno można podjąć próbę określenia nowych subkultur, ale chyba należałoby podejść do nich z większym dystansem, niż do jasno skonkretyzowanych, opartych o proste założenia subkultur poprzednich pokoleń, jak modsi, cyber gothci czy polscy skejciarze lat 90., i starać się ująć je w szerszym spektrum. Żyjemy w czasach, w których młodzież zasypana jest informacjami i wystawiona na ogromną ilość bodźców, a cała otaczająca nas rzeczywistość wydaje się nieubłaganie zmieniać. Powstają nowe kultowe marki odzieżowe, nowe, lepsze modele tych samych telefonów. Zmieniają się też trendy w muzyce, która rozwija się w zastraszającym tempie. I to oczywiście jest rewelacyjne. Polska też stała się bardziej „zachodnia”, ludzie chcą być modni i wyglądać jak ich idole z bogatszych krajów. Idole też się zmienili i są bardziej niż kiedyś na czasie. Chyba dlatego ludzie szukają zaczepienia w takich trendach jak my, bo w jakimś stopniu jesteśmy stali i może trochę swojscy, ale też w pewnym stopniu niezależni, bo naprawdę na wiele rzeczy kładziemy przysłowiową laskę. Co do “czeluściowców”, ciężko mi powiedzieć na ile jest to nurt, na ile trend w modzie, a na ile subkultura. Cieszymy się, że ludzie się z nami utożsamiają. To pewne.

KOSA: Subkultury nie są już na pewno tak mocno odseparowane od siebie, jak to miało miejsce pod koniec lat 90. czy początku 00. Sam przynależałem bardzo mocno do subkultury hiphopowej, uczestnicząc czynnie w większości jej elementów, zaczynając od deskorolki na plantach czy breakdance’u pod pomnikiem Adama Mickiewicza, na graffiti i freestyle’u ulicznym kończąc. W tamtym okresie pozostałe subkultury, takie jak metale czy punki, gardziły raczej hiphopowcami i wszystkim, co z nimi związane. Dopiero nieco później, myślę że głównie ze względu na fuzję stylów amerykańskich deskorolkarzy, podgrupy te zaczęły się ze sobą bardziej przenikać i wzajemnie tolerować.

Dzisiejsze subkultury oparte są głównie na Supreme, Gucci, Versace, syropie kodeinowym i lekach przeciwlękowych, czego protoplastami są amerykańscy raperzy kojarzeni głównie ze sceną brudnego południa. Do niedawna mieliśmy jeszcze szanse oglądać tzw. health gothów, których głównym celem było rzeczywiście zdrowe i roztropne życie (podobnie jak w przypadku straight edge’ów), jednakże z czasem piękna ideologia przerodziła się w sam “mundur” z maseczką. Nasi fani są z ową maseczką również mocno kojarzeni, co doskonale wpisuje się w smogową aurę miasta Krakowa. Czeluść jest bardziej stanem umysłu i czarną polewką sceny muzycznej aniżeli subkulturą.

Od jakiegoś czasu robicie także rejwy, wixy hardbassowe. Czym różni się publika przychodząca na Ruski Pop od tej z imprez okołotrapowych?

JUTRØ: Z początku to miałą być jednorazowa akcja. Ale ludzie okazali się tak spragnieni hardbassu, że na drugiej edycji zasypali nam lokal. Weseli, przywdziani w kolorowe dresy z dyskontu młodzieńcy ubrani w futrzane czapki z uszami i uzbrojeni w gwizdki zalali parkiet. To pozytywna ekipa. Ludzie nastawieni na ciężką muzykę i beczkę. Nie ma tam maniur, są tylko dresiary, groźne tak samo jak ich chłopy, ubrane w te same dresy. Szanujemy całę tą ekipkę. Zabawa przede wszystkim.

KOSA: Często gęsto ekipy nawiedzające imprezy Czeluści wpadają również poskakać przy donku, hardstyle’u czy transie, żeby się wyżyć, odkleić od codziennych obowiązków i nie skupiać tak mocno na odbiorze muzycznym, a na nocnej wolności.

Zarówno na bibach okołotrapowych, jak i tych wixowych spotkasz lekarzy, prawników, architektów, studentów, licealistów, projektantów, stymulantów i dysocjantów.

A czy można wskazać jakieś ogólne różnice pomiędzy współczesnymi, młodymi uczestnikami imprez a tymi – powiedzmy – sprzed dekady? Być może macie jakieś przemyślenia na ten temat z perspektywy swojego niemałego klubowego doświadczenia.

JUTRØ: Hm. Ciekawe pytanie. Moje przekonania nie pozwalają mi za bardzo na szerszą dygresję. Młodzi ludzie lubią się bawić i powinni to robić. Dostępne są trochę inne narkotyki, ludzie mają na sobie więcej kosztownych ubrań, ale to ci sami ludzie, przychodzący do klubów w tym samym celu. Zabawa.

KOSA: Moje wspomnienia sprzed około dekady, jeśli chodzi o muzykę basową, to głównie imprezy w krakowskich Krzysztoforach, niesamowitej, podziemnej miejscówce, położonej prawie pod płytą rynku głównego. Wydaje mi się, że klimat imprez był nieco podobny do naszych, czasami może trochę bardziej mistyczny, ale mogła to być iluzja spowodowana odczuwaniem deepowego dubstepu na dwunastu kilowatach basu. Dobre bity odwaliły wtedy kawał historycznej roboty w tym mieście, i trzeba o tym pamiętać.

Wasza muzyka przy pierwszym kontakcie najbardziej kojarzy się z witch housem, zwłaszcza takimi twórcami jak m.in. XXYYXX. Ale ciekawią mnie wasze inspiracje pozamuzyczne – zważywszy na charakter klipów, które dla wielu mogą być kontrowersyjne. Jakie filmy, książki czy sztuki wizualne najbardziej wpłynęły na Czeluść, a także na was jako poszczególnych twórców?

JUTRØ: Tak. Byłem świadkiem rozkwitu pierwszej fali witch house’u, chociaż dla mnie ten nurt to twórcy tacy, jak Balam Araab, Clams Casino czy Holy Other. Co do inspiracji pozamuzycznych, bardzo ważny jest dla mnie film. Staram się obejrzeć kilka dokumentów i filmów fabularnych tygodniowo. Najważniejsi są dla mnie Miyazaki, Bracia Coen, Jarmush i Solondz. Jestem wychodzony na fantastyce i sci-fi – Tolkienie, Lemie czy Douglasie Addamsie. Obecnie, mimo oczywistych braków w wiedzy, bardzo ważne są kwestie kosmosu – jego budowy i historii. Lubię czytać też o historii dziejów, kulturach i biologii. Uważam też, że ważne jest, by słuchać stand-upowców – George Carlin, Bill Hicks czy Chris Rock mogą powiedzieć nam o ludziach więcej niż niejeden socjolog. Ważne były też dla mnie gry PC, takie jak seria „Fallout”, „Little Big Adventure” czy „Wiedźmin”.

KOSA: Rzeczywiście, wytwórnia Triangle miała na nas duży wpływ, w moim przypadku był to najbardziej Vessel, w drugiej zaś kolejności Haxan Cloak. Trzeba też oczywiście wspomnieć o Evianie Christcie, który zmienił oblicze tego typu elektroniki na całym globie, dzięki czemu miał przyjemność pracować w jednym studiu np. z Kanyem. Kocham polskie kino, produkcje z północnej Europy i generalnie filmy prawiące o syfie i brudzie otaczającego nas świata. Trylogia „Pusher”, „Jagten”, filmy Wojtka Smarzowskiego, Michaeala Haneke czy Darrena Aronofsky’ego to gówno, które mega lubię i cenię, co nie znaczy oczywiście, że nie oglądam od czasu do czasu luźniejszych obrazków. Nie wchodzę za bardzo w seriale i wszelkiego rodzaju dobrodziejstwa netflixowe, poza oglądaniem każdego odcinka „Na Wspólnej” od jakichś 13 lat. Najlepiej czyta mi się książki o ludzkim umyśle, jego chorobach, rozwoju i upadku, w poźniejszej kolejności będą to pozycje obrazujące zdemoralizowany sposób funkcjonowania państwa polskiego, a na końcu zaś literatura naukowa. Antoni Kępiński i Wojciech Sumliński to marka. Myślę, że Czeluść dobrze obrazuje dzieło “Wyspa umarłych” Arnolda Böcklina, może niektóre prace Beksińskiego czy w końcu artysty odpowiedzialnego za nasze okładki płyt – Witolda Winka.

Podkreślacie swoją lokalność, określacie się mianem patriotów. Co związanego z naszym krajem (a może Krakowem) znajdziemy w promowanej przez was twórczości i jak powinien waszym zdaniem wyglądać współczesny polski towar eksportowy, który zaciekawiłby świat?

JUTRØ: Cieszę się, że o to pytasz. Cokolwiek wartościowego wypływa z naszego kraju, jest dla mnie ważne. Towar eksportowy powinien zawierać w sobie elementy naszej kultury. Nie mówię tu o oscypku i figurce JPII. Nie musi to być tak dosadne jak w przypadku Die Antwoord czy Tommy’ego Casha, wystarczy, że w subtelny sposób pokażemy w teledysku, muzyce czy nazwie kawałka coś polskiego.

Nie trzeba owijać się biało-czerwoną flagą i latać na orle, żeby przemycić w twórczości coś naszego.

Chodzi o to, żeby nie ukrywać pochodzenia i nie udawać, że się stąd nie jest, żeby odbiorca z innego kraju był zaciekawiony tym elementem. Pewnie wyda mu się to egzotyczne. Ktoś w Japonii może wygoogluje dziwnie dla niego brzmiące nazwy naszych kawałków i dowie się czegoś o naszym pochodzeniu. To wystarczy.

KOSA: Nasza twórczośc i wszelakie działania skupiają się właśnie na naszym kraju – Polsce. Łączymy naszą muzyką polskich producentów, właścicieli polskich klubów, polskich promotorów, przykładamy ogromną wagę do polskiej identyfikacji wizualnej, polskiego słownika social mediów. Nie skupiamy się na bookingach zagranicznych, zarówno jeśli chodzi o koncert Czeluści poza Polską, jak i obcokrajowców u nas. Polski towar eksportowy jest już na wspaniałym poziomie i często przewyższa rzeczy produkowane w innych rejonach naszej planety. Powinien przemycać fragment naszej kultury w sposób subtelny i przemyślany, być wysokiej jakości, może lekko kontrowersyjny, ale nie wyuzdany. Ciuchy Misbhv, polski rap, nasza muzyka, wszelkiego rodzaju hand made’y (np. ręcznie malowana porcelana FOR. REST), obrazy Mateusza Sarzyńskiego, grafiki Witka Winka, Nawera, graffiti i murale w różnych częściach Polski pokazują, że to nasz kraj jest jednym z najbardziej niesamowitych na mapie.

Istotnym aspektem waszego wizerunku wydaje się moda streetwearowa. Czy jesteście w stanie wskazać marki, które są dla was obecnie najważniejsze? Może sami planujecie, poza koszulkami i bluzami, które można kupić na waszej stronie, wypuścić jakąś większą kolekcję?

JUTRØ: Nie wiem, czy wolno mi o tym mówić, ale planujemy w 2018 roku zorganizować pokaz mody, który będzie wiązał młodych projektantów z producentami muzycznymi, którzy będą pod ten pokaz robić muzykę. Moda jest ważnym elementem kultury i cieszę się, że tyle polskich marek osiąga sukces. Ja w modzie nie jestem jednak zakorzeniony na tyle, żeby zacząć wymieniać teraz marki. Lubię ciuchy (śmiech).

KOSA: Moda jest niezwykle ważnym aspektem dzisiejszego przemysłu muzycznego, ale też ogólnie pojmowanego artyzmu. Malarze, rzeźbiarze, producenci, wokaliści czy raperzy przykładają ogromną wagę do swoich stylizacji, co wg mnie jest jak najbardziej na miejscu. Czeluściowe ciuchy będą na pewno stopniowo ewoluować i któregoś dnia zobaczymy płaszcze, bombery, wiatrówki czy spodnie sygnowane nazwą naszej firmy. Co do marek, to oczywiście dopiero posiadając znaczny naddatek pieniędzy, kupiłbym wszystko od Supreme, BAPE, Misbhv, Boli, Patty, Rafa Simonsa i wielu, wielu innych.

Który gatunek muzyczny jest, waszym zdaniem, tym, w którym dzieje się obecnie w Polsce najwięcej?

JUTRØ: Oczywiście rap. W rapie dzieje się teraz bardzo dużo i to bardzo dobrych rzeczy. Rap światowy rozwinął się ostatnimi laty w stopniu nieziemskim. Bity są coraz lepsze i coraz bardziej oryginalne, a raperzy zaczęli powszechnie stosować autotune i śpiewać. Według mnie to służy zarówno rapowi, jak i całemu przemysłowi muzycznemu na świecie i w kraju.

KOSA: Polski rap jest na niesamowitym poziomie, aczkolwiek brakuje mu szczypty oryginalności i artystyczności. Większość bitów to po prostu kalki zagranicznych potworów gatunku, choć zdarzy się czasem coś naprawdę świeżego. Dobrze jest od czasu do czasu posłuchać celem inspiracji jakichś płyt Kanyego, wsłuchując się w produkcję muzyczną, często zgoła odchodzącą od powszechnych schematów.

Czy w związku z popularnością hip-hopu, a także faktem, że wielu Waszych producentów współpracuje z raperami, planujecie rekrutować do swoich szeregów młodych raperów i wzbogacić promowaną przez was muzykę o wokale, które do tej pory dość „śladowo” pojawiały się pod szyldem Czeluści?

JUTRØ: Nie wydaje mi się, żeby sprawy poszły w tę stronę. Co prawda chcę wydać pełen materiał z wokalistką, ale nie zamierzamy działać w kierunku, w którym Czeluść przestała być producencka. Na naszych imprezach będzie więcej raperów, mamy też zamiar pomagać niektórym młodym wokalistom jako agencja bookingowa, ale to wszystko.

KOSA: Czeluść to firma producencka, aczkolwiek jej odnogą w przyszłości mogłaby być organizacja skupiająca wokalistki, wokalistów i raperów. Chcemy żyć z muzyki, wkładać w nią masę pracy i cieszyć się z jej rozwoju, zatem poszerzenie zakresu współpracy jest realne.

Na koniec zapytam jeszcze o Kraków. Czy można powiedzieć, że to miasto ma dzisiaj swoje specyficzne brzmienie, które dominuje na tamtejszych imprezach? Czy wyróżnia je coś – także pod względem wydarzeń klubowych – na tle mapy Polski?

JUTRØ: Kraków to trudne i problematyczne miasto. Jest tu za dużo nastawionych na szybką najebkę turystów, za dużo burdeli, które chcą tych turystów ogołocić, i za dużo historii, która wiele pięknych klubów zdążyła już zadusić. Jest to też nasze miasto, które kochamy całym sercem, z wszystkimi jego mankamentami. Tak, działa się tu dziwnie i jest tu specyficzny klimat. Jesteśmy my i nasze imprezy, nasi znajomi i nasze miejscówki. Trzeba wpaść i spróbować.

KOSA: Kraków zawsze posiadał swoje specyficzne brzmienie, zarówno rapowe, jak i elektroniczne. Od pozostałych miast odróżnia nas nasza obecność, niegdyś obecność Dobrych Bitów, kolektyw Overseers i paru zapaleńców muzyki basowej.

TU I TERAZ